poniedziałek, 22 maja 2023

Muzeum Historyczne w Oslo!

 W przerwie pomiędzy oglądaniem broni z muzeum Hedeby a oglądaniem z tegoż muzeum różnych innych rzeczy - tak, całkiem długiej, nie powiem! - skoczymy sobie do Oslo. Konkretnie do tamtejszego Muzeum Historycznego!

Interesuje nas oczywiście wystawa poświęcona wikingom:


Klikaj, powiększaj, oglądaj!

Na pierwszy ogień idzie oczywiście uzbrojenie. Zaczniemy z grubej rury: oto hełm z Gjermundbu, datowany na drugą połowę X w., ok. 975 r.:



Z przodu, z boku...



...z drugiej strony...



z półprofilu...



...z tyłu...



...i z góry:



Zbliżenie na pewien tajemniczy detal:



Wygląda to jak jakiś pożółkły kawałek kości, ewentualnie kamień, czy może skorodowany i mocno odbarwiony kawałek metalu. Skąd wzięło się toto na hełmie? Z informacji podanych na wystawie dowiedzieliśmy się, że ekspozycja jest nowa, a eksponaty po konserwacji. Czyżby zagubiony detal, a może przypadkowy element - wpadka konserwatorów? Nie da się ukryć, że muzealna rekonstrukcja hełmu z Gjermundbu nie cieszy się najlepszą opinią


Elementy hełmu z Gjermundbu, stan obecny. Fot. Vegard Vike,
za: https://sagy.vikingove.cz/en/the-helmet-from-gjermundbu/ 

Tak czy owak, powyższy szczegół można też zauważyć na elemencie łączącym żebra hełmu. To chyba to samo miejsce. Poniżej kolczuga z Gjermundbu:



Prócz tego 3 umba od tarcz, konkretnie sponiewierane. Opisu lokalizacji niestety nie zapisałem, ale po to jest strona muzeum i katalogi wystawy, żeby z nich korzystać. Zachęcam więc do przyjazdu:



...zwłaszcza, że można obejrzeć kilka pięknych mieczy:



...od ozdobnych po proste...



...choć nie w każdym znaczeniu...



...mniej lub bardziej wygięte...



...i mniej lub bardziej ozdobne:



Bardzo bogato zdobione są również tulejki grotów norweskich włóczni...



...o słusznych skądinąd rozmiarach:



Prócz broni można też było zobaczyć wiatrowskaz z Heggen, wykonany w stylu Ringerike (ok. 980-1080 r.)...


...różnego rodzaju zawieszki...



...przepiękne złote grzywny...




...a nawet - człowieka z gwiazd. Jeżeli oczywiście wiecie, co mam na myśli:



Wiem, że ostatnimi czasy - a chodzi tu bardziej o lata i miesiące, niźli dni i tygodnie - nie piszę zbyt często na blogu. Nie znaczy to jednak wcale, że pisać nie zamierzam. Brak czasu oraz weny bywa zazwyczaj dotkliwy...



...ale patrząc na licznik wyświetleń wiem, że mam dla kogo pisać. A do napisania mam dużo. I do zrobienia w reko! 



Zapraszam więc z góry, w przyszłości, tutaj - na tego blogasa. Jest jeszcze trochę rzeczy, o których warto napisać...


PS

A w międzczasie gorąco polecam blog Tomáša Vlasatego, Project Forlǫg. Najlepszy jaki czytałem, najlepszy też jaki znam. Warto też zajrzeć tutaj: Project Broad Axe...

sobota, 31 grudnia 2022

Wikinger Museum Haithabu, czyli witajcie w Hedeby. Uzbrojenie!

Na zakończenie roku post nr 101: muzeum w Haithabu! Hedeby odwiedziliśmy po drodze do Norwegii...



...aby obejrzeć wystawę. Na skansen zabrakło czasu, gdyż pędziliśmy na prom. Ale na napisanie czegoś o Gudvangen na pewno przyjdzie pora. Powróćmy w pobliże Bałtyku, na teren dzisiejszych Niemiec, do Haithabu/Hedeby.

Mówię tu oczywiście o duńskim emporium handlowym, do którego król duński Godfred przesiedlił kupców ze zniszczonego w 808 r. obodrzyckiego portu w Rericu (dzis. Groß Strömkendorf przy Zatoce Wismarskiej), a które przetrwało w tym miejscu aż do drugiej połowy XI w. Zaczniemy od rzeczy znanych i nieodmiennie lubianych. Oto i słynna maska, o której już kiedyś pisałem:



Przejdźmy do uzbrojenia. Po pierwsze - kolekcja mieczy:








Jak widać, jest tam eksponowana całkiem pokaźna liczba mniej lub bardziej ozdobnych mieczy starszych typów, odnalezionych na miejscu tudzież w okolicy. Spośród nich najbardziej zainteresowała mnie datowana na X/XI w. piękna broń typu Y wg J. Petersena:

Miecz z Hedeby za Kurtem Schietzlem, Spurensuche Haithabu, Hamburg 2018, s. 577.

Prócz mieczy starszych typów na wystawie można obejrzeć również klasyczny typ X z głownią inkrustowaną złotem:


Przejdźmy do grotów włóczni. Pochodzący z grobu konnego wojownika grot typu I wg A. Nadolskiego, z ćwiekowaną tuleją:



Typ V o lancetowaym liściu i rowkowanej tulejce, który w zauważalnej ilości występuje również na Połabiu:


No i jeszcze typ VI, czyli pochodząca z państwa Franków forma zaopatrzona w skrzydełka:


Nie zapominajmy o żeleźcu topora typu III wg Andrzeja Nadolskiego:


Uzbrojenie ochronne jest reprezentowane przez umba:




Na koniec warto pokazać ważny element rzędu końskiego jakim są strzemiona - tutaj posiadająca zachodnią genezę para typu I wg A.Nadolskiego, która charakteryzuje się prostą stopką. Obok okucie uzdy oraz kolejny miecz o pięknej rękojeści inkrustowanej srebrem, pominięty poprzednio ze względu na kiepską jakość zdjęcia:


Ostatnim elementem uzbrojenia, który dzisiaj pokażę jest typowo skandynawski grot strzały osadony na trzpieniu, należący do typu III wg A. Nadolskiego:



Jak widać, w gablocie wyeksponowano go obok zdobionego jelca i paru narzędzi przydatnych w życiu codziennym. O innych znaleziskach prezentowanych w muzeum będziecie mogli przeczytać w którymś z kolejnych postów. Na razie mamy tu szydło, puncę, tudzież nieco bardziej zagadkowy element określony jako Profilzieheisen. Jest to najprawdopodobniej profilowana blaszka z otworami o różnych średnicach, służąca kowalowi do wytwarzania drutu, a brzydko mówiąc - ciągnięcia.

I tym optymistycznym akcentem kończymy dziś stary rok!

niedziela, 13 listopada 2022

Przygoda na drakkarze!

Co tu dużo gadać, kiedyś musi być ten pierwszy raz: stare knury lądowe wyruszyły na morze! No, może nie do końca, ale na Zalew Szczeciński...


Klikaj i powiększaj


..ale od początku! 21 lipca stawiliśmy się na wolińskiej przystani, by pod komendą Dalibora przygotować statek do wypłynięcia na szerokie wody. Mieliśmy płynąć Morągiem, ale zanim odbiliśmy od brzegu czekała nas masa roboty: wyszorować poszycie, zlokalizować przecieki, wybrać wodę, umyć i zamocować deski pokładu...



...zrefować żagiel - nowe słówka, a co! - postawić maszt, przyswoić podstawowe komendy, nauczyć się trzymać wiosło - i wiele, wiele innych. Dla absolutnej większości z nas były to rzeczy całkiem wcześniej nieznane, a spośród 13 knurów obecnych na tej wyprawie doświadczenie z żeglarstwem posiadał tylko Lisu i Thorkel. Do tego kapitan Dalibor i pierwszy oficer Kuba, tudzież i Gunnar z patentem na pływanie motorówką. Reszta musiała się nauczyć wielu nowych pojęć.



Po ogarnięciu wszystkiego odbiliśmy od brzegu... 



...Wiosła w dulki! Prawa naprzód! A skoro cytuję komendy, które wydawał nam Dalibor w pięknym ogólnosłowiańskim, polsko-czeskim języku - przytoczę relację Sigurda:

- Z łodzi!

- Na łódź!

- Panowie kak checie sikač to na chwila bo zaraz wypływały!

- Myśmy ciężkie knury...

- Prawa w dulki! *dźwięk wioseł w wodzie*

- Kurva! Prawa w dulki!

- CO TO KURVA BYŁO PANOWIE PRAWA KURVA W DULKI!!!

- On narwany jakiś jest! *plusk plusk plusk*

- Ale mnie łapy nakurwiają! *dźwięk równego uderzania wioseł w wodę*

- Panowie równo dlugie počiagnięcia! *dźwięk nierównego uderzania wioseł w wodę*

- Przejebane tak wiosłować z Norwegii do Anglii...

- Basta!

- Obie kurva Basta!

- Naprzód! *plusk plusk plusk* 

- Kurwa daleko jeszcze?

- Ty patrz mam już odciski na odciskach! XD

-Panowie nie może tak byč že dwa nie wiosłuje jak jedna nie wiosłowač! *plusk plusk plusk*

- Ja pierdole nigdy więcej!

- Miodu... Miodu... miodu miodu dajcie...

- Kubo! - Ano! - Klar!

- BASTA! Tam widzičie wyspo ładno nie? To się w nią nie wpierdolič...

- Może byśmy jakiś bunt zrobili?

- Równo! *dźwięk zdesynchronizowanego wiosłowania*

- Panowie! Wiosłować!



- Kurwa jak taki cwany to się może z nami zamieni *kurwienie w języku wioseł*

- Kubo - Ano - Prawa klar! - daleko jeszcze?

- I zaraz ją łapie za cyce...

- SZOT! SZOOOT!!! - A co wgl to jest???

- Za kielichy złapmy, rogi pełne piwa...

- ehh zdechne tu zaraz...

- Lewa z Dulki!

- Prawa kontra! *dźwięk kontry z prawej strony*

- Kuravaaa prawa kontra!!!

- PRAWA KURVAAA KONTRAAA!!!

- JAPIERODLE JAK JA MÓWIĘ KONTRA, TO KONTRA! *JEBUDUP!*

- PANOVE, KURVA! *plus coś w języku Krecika i sąsiadów*

- Kurwa nigdy więcej…

 


Czekało nas jeszcze trochę wiosłowania, zanim dotarliśmy na zalew. Bogowie nie sprzyjali, wiatr działał przeciwko nam - żagla postawić nie można, trzeba płynąć na wiosłach. W kierunku Nowego Warpna, niby to niedaleko...



...a jednak jak cała wieczność! Wiosłowaliśmy do zmroku, co 15 minut odpoczywając po jednej ławie na zmianę, w takim systemie też jedząc. Nietrudno zauważyć, że wiosłowanie wymaga podobnej organizacji i dyscypliny jak chodzenie w linii - tyle że więcej i dłużej. Bo w linii idzie się co najwyżej parę minut, a wiosłować to można tak długo jak się tylko podoba. A zwłaszcza gdy już przestało - np. całą noc. Ale nie uprzedzajmy faktów...



Jak to wygląda w praktyce? Ano, siedzisz na ławie, tzn. na dupie. Na dupie nikt nie usiedzi na twardej i wąskiej ławie bez odpowiedniej podkładki. Najlepiej przywiązać pasem koc i skórę z barana, chociaż sam koc też wystarczy - jeśli go złożyć porządnie. Prócz tego ze względów bezpieczeństwa pod każdą ławą znajduje się przypięty kapok, a każdy musi posiadać pałatkę przeciwdeszczową. 



Wiosłujemy starając się pracować plecami, chwyt może być szeroki lub wąski. W zasadzie nie pamiętam, który był prawidłowy. Raz jeden pasował mi bardziej, a innym razem drugi. To wcale nie przypomina takiego wioślarza na siłce...



Pisałem coś o zgraniu i dyscyplinie? To drugie jest oczywistością, bo chociaż zrozumienie i wykonanie komend dla bandy knurów lądowych było nie lada wyzwaniem, to jednak jesteśmy Knurami i zawsze chodzimy w linii - a linię mamy równą. Jak widać na załączonym obrazku, zdolność nienagannego utrzymywania szyku podczas marszu na lądzie bynajmniej nie wystarczy żeby równo wiosłować. Zdarzały się idealne momenty, kiedy wszystko szło gładko i jakby z automatu - zwłaszcza gdy się śpiewało...



...podobnie jak podczas nauki jazdy na łyżwach, gdy radość z udanego przejazdu i uświadomienie sobie tego że wszystko robimy poprawnie jest zazwyczaj momentem poprzedzającym upadek. Niestety, znacznie częściej mieliśmy masę problemów ze zgraniem jednego tempa, stukaniem wiosła o wiosło, zachowaniem odpowiedniego kąta wychylenia wiosła, czy - zwłaszcza kiedy się siedzi przed kimś naprawdę wysokim! - obrywaniem w plecy jego rekojeścią...



...do tego odciski i bąble! Najpierw puchną, potem pękają, a na końcu krwawią - i bolą przez cały czas. Niby przygotowywałem się do tego katując na siłce wioślarza, lecz to jak widać za mało. Do następnego wyjazdu podczas treningów siłowych zrezygnuję w ogóle z używania rękawic. Tak czy inaczej, momenty gdy wszystko działało bez zarzutu zdarzały się coraz częściej, nawet pomimo zmęczenia. Nie ma jednak co kłamać: im później się robiło i im było ciemniej, tym bardziej rosły pęcherze i spadały morale. Około 22-23 udało się wreszcie postawić żagiel i dać rękom odpocząć.



W pewnym momencie zgłosiłem się do trzymania brasu - i była to świetna decyzja. Nade mną czarne niebo usiane gwiazdami, a ja siedzę przy rufie, wybieram albo luzuję linę przymocowaną do rei, i czuję się jakbym puszczał gigantyczny latawiec! Niestety ta idylla nie potrwała zbyt długo, po jakichś dwóch - trzech godzinach władowaliśmy się bowiem pomiędzy słupki z sieciami...



...i znowu musieliśmy powrócić do wiosłowania! Żeby było ciekawiej, właśnie zmienił się wiatr. Tak, na ten niekorzystny: prawie staliśmy w miejscu. Niektórzy wiosłowali w jakimś dziwnym półśnie, niektórzy zasypiali waląc się z ławy na pokład. Nie będę nawet próbował przedłużać tego opisu, by oddać Wam choćby ułamek tego jak nam się to wszystko dłużyło...



...Płynęliśmy na wiosłach przez całą noc aż do świtu i zawinęliśmy do portu dobrze po szóstej rano. Gdy dobiliśmy do kei, wyskoczyliśmy z drakkara z toporami w rękach i mieczami w zębach aby z okrzykiem na ustach siać śmierć, palić i gwałcić...



...a, wróć! Poszliśmy spać...



Po odpoczynku wyszliśmy z portu na wiosłach, a musieliśmy zdążyć przed regatami zapowiedzianymi na 17:00. Drogę, której przepłynięcie zajęlo nam wcześniej więcej niż pół nocy, teraz pokonaliśmy w dwie godziny - tyle zależy od wiatru! Po wypłynięciu na zalew mogliśmy po raz pierwszy naprawdę i w spokoju cieszyć się żeglowaniem...



...każdemu kto nie ma choroby morskiej polecam też wachtę na oku: siedzisz sobie na dziobie i wypatrujesz rysujących się na horyzoncie punktów orientacyjnych, tudzież zdradliwych słupków kryjących pod wodą sieci, statków i innych przeszkód. A że płyniemy drakkarem, wrażenia są wręcz nieziemskie: to jakbyś siedział na smoku, wznosząc się i spadając. Byleby nie spaść z drakkara...



...sielanka skończyła się wraz z wpłynięciem w Dziwną, gdzie znowu trzeba było walczyć z prądem i wiatrem. Oczywiście wiosłując. Tutaj mi było najtrudniej, a dodatkową przeszkodę stanowiły długie wodorosty, co rusz oblepiające pióra naszych wioseł. Tym razem do przystani dotarliśmy o zmroku, i na tym się kończy opowieść...



Co dalej? Po zejściu na ląd wszyscy bez wyjątku powtarzali do siebie: 

- nigdy, kur**, więcej! 

...A potem było zupełnie tak jak powiedział Dalibor. Już podczas drogi powrotnej stwierdziłem: za rok znowu płyniemy.
I nie byłem jedyny!...